Error
  • The template for this display is not available. Please contact a Site administrator.

Pazurek i Kiti szukają przyjaźni

Piękne oczy Niebieskiego Kota błysnęły w ciemności. "A teraz opowiem Wam o Pazurku i Kiti, to dwa zwierzątka, które marzyły o przyjaźni, szukały jej wszędzie, a czy znalazły? Posłuchajcie..."

Pazurek polizał łapkę i położył z rezygnacją łepek na ziemi. Jego czekoladowe oczy były pełne łez. Ten mały, biały psiak z szarymi uszkami był naprawdę smutny. Od wielu dni szukał czegoś. Sam nie wiedział czego. To było coś miłego, spokojnego, miękkiego, ciepłego. Od tego w jego serduszku robiło się słodko i cieplutko. Kiedyś dawno temu czuł coś takiego. Wtedy był jeszcze ze swoją mamą i rodzeństwem. Potem wszystko się zmieniło. Pewnego dnia przyszedł Pan i zabrał go. Pazurek na początku się ucieszył, myślał że to miłe że ktoś go wybrał. Szczekał więc radośnie, popiskiwał i wtulał główkę w dłonie Pana. Ale Pan odsuwał go tylko i zirytowany prosił o ciszę. Pazurek był bardzo małym  i przestraszonym pieskiem, a mimo to zamieszkał w budzie na podwórku obok wielkiego domu. Swojego Pana widział tylko dwa razy dziennie - wtedy dostawał jedzenie i wodę, jednak Pan nigdy nie mówił nic miłego, nie pogłaskał go i nie reagował na cichutkie popiskiwanie Pazurka. Szczeniaczek robił się coraz bardziej smutny. Nie chciał jeść ani pić. I wtedy pewnego dnia na podwórku pojawił się mały kotek. Był bardzo podobny do Pazurka, bo też był biały i tylko jego uszka były brązowe. Zwierzątka na początku patrzyły na siebie nieufnie, ale po pewnym czasie zaczęły rozmawiać. Kotek miał na imię Kiti i spotkało go to samo co Pazurka. Któregoś dnia Pan zabrał koteczka od kociej mamy i przywiózł na to podwórko. Kiti wyjaśnił, że Pan kupił sobie dom i potrzebował by piesek pilnował go przed złodziejami, a kotek miał pilnować żeby nie zbliżały się tu obce koty i myszki polne. Kiti wiedział o tym wszystkim, bo słyszał rozmowę Pana z sąsiadem. Pazurek posmutniał jeszcze bardziej, gdy o tym usłyszał. Oznaczalo to bowiem, że zostaną tu na zawsze. Przestał zupełnie jeść i czasem napił się tylko trochę wody z miseczki. Kotek bardzo się o niego martwił, pytał o co chodzi, czy coś boli Pazurka, ale on nie potrafił nic odpowiedzieć. Mówił tylko, że brakuje mu ciepła i słodyczy w serduszku. Kiti postanowił działać. Zachęcał pieska do jedzenia, starał się go rozśmieszyć kocimi wygłupami, biegał po całym podwórku, słuchał różnych rozmów zwierząt i ludzi, a później opowiadał o wszystkim Pazurkowi. Czasem udawało mu się nawet wywołac malutki uśmiech na pyszczku pieska. Ale to wszystko nie wystarczało. Pazurek robił się coraz słabszy.

Aż pewnego dnia Kiti przybiegł do pieska radosny jak nigdy.

- Już wiem! - zawołał - Usłyszałem pewną rozmowę i wiem co ci dolega Pazurku!

Pazurek był już tak słaby, że nie odpowiedział. Jednak słuchał uważnie. Kiti opowiadał o miłości i przyjaźni, o tym co powoduje, że ludzie i zwierzęta są szczęśliwi, o tym co wywołuje ciepło i słodycz w serduszku.

- Musimy poszukać tego! - zawołal na koniec podekscytowany koteczek - Uciekniemy stąd i poszukamy kogoś kto nas pokocha i kto zostanie naszym przyjacielem na zawsze.

- Ale ja nie mam siły - wyszeptał Pazurek.

- Pomogę ci, tylko mnie musisz słuchać - zdecydował kotek. I tak rozpoczęły się wielkie przygotowania.

Od tego dnia Kiti pracował bardzo ciężko. Przynosił Pazurkowi jedzenie z miski, bo piesek był tak słaby, że nie miał siły sam do niej podejść. Kiti wylizywał także futerko Pazurkowi, żeby było czyste i przytulał się do niego w nocy, by rozgrzać szczeniaczka i by nie przeziębił się, ponieważ noce były coraz chłodniejsze, a Pan nie zadbał o to by psiak miał ciepło w budzie. Mijały kolejne dni i Pazurek robił się coraz silniejszy i coraz weselszy. Zwierzątka wspólnie zaplanowały ucieczkę.

Plan był następujący: kiedy Pan pojedzie do pracy, Pazurek razem z Kiti przegryzą sznurek, którym piesek był przywiązany do budy i ruszą na wschód przechodząc wcześniej przez szparę w ogrodzeniu.

I rzeczywiście. Pewnego słonecznego chociaż chłodnego poranka, Pan jak zwykle wyjechał do pracy, a Pazurek i Kiti zaczęli działać. Sznurek okazał się nawet  łatwiejszy do przegryzienia niż sądzili. Pełne radości zwierzaki przecisnęły się przez dziurę w ogrodzeniu i pobiegły w stronę wschodzącego słońca.

Biegły bardzo szybko i bardzo długo. Zatrzymywały się tylko by napić się wody z mijanego strumyka i biegły dalej. Kiedy nadeszła noc, Pazurek i Kiti przytuliły się do siebie i zasnęły.

Drugiego dnia było troszkę trudniej. Zwierzątka były zmęczone długim biegiem, głodne i zaczęły bać się czy uda im się zrealizować ich wspólne marzenie. Mimo to bez wahania ruszyły w drogę. Po poludniu dotarły do małego miasteczka. Znalazły tam park i tam postanowiły odpocząć. I wówczas zdarzył siły wypadek. Kiti wdrapał się na drzewo by sprawdzić którędy powinni dalej iść, niestety zeskakując zranił się w łapkę szkłem, które leżało pod drzewem.

Biedny koteczek popiskiwał cichutko. Bolało go bardzo i bał się tego co się z nimi teraz stanie. Nie mógł iść przecież dalej. Leżał schowany za krzaczkiem i płakał. Pazurek był wstrząśnięty. Poczuł się bezradny. Zrozumiał, że kocha tego małego koteczka, że są przyjaciółmi, i że ta słodycz i ciepełko w jego serduszku już jest dzięki kotkowi. Teraz jednak był przerażony, ale wiedział też, że tylko on może pomóc przyjacielowi.  Musi poszukać pomocy! I tak własnie zrobił. Zaczął biegać po parkowych alejkach szukając kogoś, kto mógłby pomóc.

Przez park przechodzili wtedy własnie dwaj bracia wracający z przedszkola. Szli trzymając za ręce mamę i opowiadali o zabawach w jakich brali udział w przedszkolu. Nagle cała trójka zatrzymała się. Zobaczyli bowiem coś niezwykłego. Mały biały piesek z szarymi uszkami biegał jak szalony po parku, sprawiał wrażenie, że czegoś szuka. Chłopcy zaczęli się zastanawiać co się dzieje z tym psiakiem. A Pazurek, kiedy tylko ich zobaczył, poczuł że to mili ludzie i podbiegł do nich. Zaczął popiskiwać, kręcić się, biegł w stronę rannego kotka, potem zawracał i znowu popiskiwał, jakby chciał o coś prosić. Mama chłopców stwierdziła, że psiak nie wygląda na niebezpiecznego ani chorego, za to sprawia wrażenie, jakby chciał ich gdzieś zaprowadzić. Ruszyli więc za Pazurkiem i tuż za krzkiem znaleźli biednego, rannego kotka.

Kiti i Pazurek byli uratowani! Mama z chłopcami, a później i z ich tatą zajeli się zwierzątkami. Zabrali je do weterynarza, gdzie pani doktor opatrzyła zranioną łapkę kotka, przebadała i jego, i Pazurka oraz dała odpowiednie witaminy na wzmocnienie. A potem stało się coś cudownego. Kiti i Pazurek znalazły nowy dom. Chłopcy i ich rodzice zaopiekowali się psiakiem i kotkiem. Od tej pory zwierzątka już zawsze czuły się bezpieczne i kochane. Wszyscy członkowie rodziny często je przytulali, głaskali i dbali o nie bardzo. Pazurek i Kiti wiedzieli, że ci ludzie są nie tylko ich opiekunami, ale i przyjaciółmi. Już zawsze zwierzaczki czuły w serduszkach ciepło i słodycz. I już zawsze Kiti bardzo kochał Pazurka, a Pazurek - Kiti.

A co stało się z Panem? Po tym jak zwierzątka uciekły, Pan zrozumiał, że źle je traktował i zmienił swoje postępowanie.

Bajka o Małym chłopcu i albatrosie

Niebieski Kot ziewnął przeciągle i spojrzał na dzieci:

- To już ostatnia opowieść dzisiaj. Posłuchajcie bajki o Małym chłopcu i albatrosie

 

 

To niewielkie miasteczko znajduje się daleko, daleko stąd. Aby do niego dotrzeć trzeba przejechać przez Góry Srebrne, potem przez Góry Złote, a następnie przeprawić się przez Miodową Rzekę. Wtedy tuż Wzgórzem Siedmiu Elfów, oczom wędrowca ukaże się piękna dolina, a w niej urocze, miasteczko Strumykowo. W tym miasteczku mieszkał sobie sympatyczny chłopiec o imieniu Ciszko. Zresztą wszyscy mieszkańcy Strumykowa byli sympatyczni i chętnie pomagali sobie wzajemnie, a także wędrowcom przybywającym do ich doliny. Trudno wyobrazić sobie milsze miejsce do mieszkania. Każdego dnia Ciszko spotykał uśmiechniętych znajomych, kiedy ktoś był w potrzebie lub miał kłopot, natychmiast wiele osób śpieszyło z pomocą. Pewnego dnia Ciszko wybrał się do lasu po poziomki dla chorej sąsiadki. Ponieważ dzień był piękny, a w lesie było tak przyjemnie wrócił do domu trochę później niż zaplanował. Szybko przygotował poziomki, zabrał ze sobą ciasteczka i pobiegł do sąsiadki. Jednak kiedy zapukał do drzwi usłyszał:

Kto tam znowu, zostawcie mnie w spokoju, nie chcę żadnych odwiedzin. Wynocha!” Ciszko ze zdumienia aż otworzył usta. Nigdy do tej pory nie słyszał, żeby ktoś tak do kogoś mówił. A ta sąsiadka zawsze była taka miła i uśmiechnięta, nawet teraz gdy zachorowała, była miła i dziękowała za zainteresowanie oraz pomoc. Ciszko był pewny, że ucieszy się ze świeżych poziomek i ciastek. Zrezygnowany i bardzo zdziwiony zostawił koszyk z przysmakami na progu, i wrócił do domu. Już miał wejść do środka, gdy pomyślał, że to pewnie choroba tak wpłynęła na sąsiadkę, i że koniecznie trzeba biec po lekarza, by nie poczuła się jeszcze gorzej.

Jak pomyślał tak zrobił: odwrócił się na pięcie i pobiegł prosto do domu doktora. Zastukał niecierpliwie do drzwi i czekał. Ale nikt nie otwierał. Ciszko rozejrzał się dookoła, ale w ogrodzie też nie było widać lekarza. Jeszcze raz zapukał więc do drzwi, mając nadzieję, że pan doktor nie musiał zająć się jakimś innym chorym. Wtedy za drzwiami usłyszał szuranie i nieprzyjemny głos: „Kogo tam licho niesie. Nie przyjmuje pacjentów. Wynoście się stąd.” Ciszko zamarł. Nie spodziewał się takich słów. Pan doktor był zawsze bardzo miły i zawsze kiedy tylko usłyszał, że ktoś jest chory, od razu śpieszył z pomocą. Zastukał jeszcze raz bo chciał wyjaśnić, że chodzi o chorą sąsiadkę, ale na jego pukanie odpowiedziała już tylko cisza. Ciszko zasmucony powlókł się z powrotem do domu. „Co się dzieje?” - zastanawiał się. I wtedy minęła go koleżanka, z którą zawsze grał w bierki, tym razem jednak, nie uśmiechnęła się promiennie jak zawsze tylko odwróciła głowę i przyspieszyła kroku. „Co się tu dzieje?” - Ciszko był coraz bardziej zaniepokojony. Czy zrobił coś złego i nikt nie chciał go widzieć? Tylko co takiego zrobił? Nic nie przychodziło mu do głowy. Wszyscy, których mijał na ulicy odwracali głowy, ale nie tylko od niego. Odwracali się również od wszystkich innych osób. Nigdzie nie było słychać śmiechu, nikt nie pozdrawiał się radośnie. Każdy szedł gdzieś szybko, bez uśmiechu na twarzy, nie pozdrawiając nikogo.

Smutny chłopiec postanowił wrócić do lasu. Może tam wymyśli co się stało. Usiadł na skraju lasu pod starym bukiem i zapatrzył się na swoją ukochaną dolinę i miasteczko. Był tak smutny, że zaczął cichutko płakać. Wtedy poczuł na policzku delikatne łaskotanie. Mała wiewiórka, przysiadła obok niego i rudą kitką ocierała mu łzy.

  • Wiem dlaczego płaczesz – powiedziała.

Naprawdę? – Ciszko przestał płakać i spojrzał na wiewiórkę.

Tak, płaczesz bo ludzie zaczęli się dziwnie zachowywać. -

To prawda. A wiesz może dlaczego? - Ciszko w napięciu słuchał wiewiórki. -

Tak wiem. Całe miasteczko, wszyscy ludzie, którzy o godzinie 12-tej byli w dolinie zmienili się i stali się nieprzyjemni, nieżyczliwi.

Wszyscy – Ciszko aż się przeraził – ale dlaczego co takiego się stało?

Już opowiadam – wiewiórka usiadła chłopcu na kolanach i mówiła dalej:

O 12-tej nad doliną przeleciał czarny albatros. To ptak złego czarnoksiężnika. Czarnoksiężnik nauczył go w jaki sposób zabierać z miast, wsi i takich miasteczek jak nasze – życzliwość. Od tej pory wypuszcza albatrosa z wielkiej złotej klatki i wysyła do różnych miejscowości by zabierać z nich życzliwość.

Ale dlaczego zabiera życzliwość?

Ponieważ nie lubi kiedy ludzie są dla siebie mili, pomagają sobie i są dzięki temu szczęśliwi. W miejscach gdzie był albatros złego Czarownika, ludzie nie pomagają sobie w trudnych chwilach, nikt nie pomoże nieść ciężkiej torby staruszce, nie odwiedzi chorego ze świeżymi owocami, nie pomoże podnieść się dziecku, które upadło i ludzie nie lubią ze sobą przebywać, nie uśmiechają się do siebie i są nieprzyjemni. Takie miasta i wsie stają się bardzo smutnymi, niesympatycznymi miejscami, gdzie nikt chętnie nie mieszka i nie lubi swoich sąsiadów.

To straszne – powiedział przerażony Ciszko – jak długo to potrwa?

Tak zostanie już jest na zawsze – odpowiedziała z westchnieniem wiewiórka. -

Jak to? - wykrzyknął zrozpaczony chłopiec – to już nigdy sąsiadka nie zawoła mnie na ciasteczka, a ja nie będę mógł się bawić i wygłupiać z kolegami?

Niestety tak – wiewiórka również była smutna. -

Ale przecież musi być jakiś sposób by to zmienić – zawołał chłopiec i zerwał się na równe nogi – pójdę i wytłumaczę to wszystkim, opowiem co się stało i na pewno wszystko będzie jak dawniej.

Nic z tego – powiedziała wiewiórka – nikt nie zrozumie o co ci chodzi, nikt nawet nie będzie chciał z tobą rozmawiać.

Ciszko usiadł z powrotem pod drzewem. Przypomniał sobie, że lekarz nawet nie otworzył mu drzwi i nie chciał słuchać z jaką sprawą do niego przyszedł. Zrozumiał, że wiewiórka ma rację.

  • No dobrze, ale ja nie wierzę, że nic się nie da zrobić – powiedział z uporem – coś chyba mogę zrobić? Przecież skoro ja się uratowałem przed albatrosem, muszę coś zrobić, żeby wszystko było jak dawniej.

Wiewiórka zastanowiła się chwilkę i odpowiedziała: j

  • Jest jedna możliwość. Zaprowadzę cię do starego pustelnika, on wie wszystko o czarach i ludziach, ale niechętnie spotyka się kimś innym niż zwierzęta z tego lasu. Myślę jednak, że w tak ważnej prawie zechce z tobą porozmawiać.

Doskonale, chodźmy! - Ciszko już był gotowy do drogi. Wiewiórka zaprowadziła go zatem do starego pustelnika. A droga była długa i trudna. Szli wiele godzin, aż trafili na niewielką chatkę pustelnika. Sam pustelnik był zgarbiony i starutki, ale jego oczy były przyjazne i pełne ciepła. Wysłuchał opowieści chłopca i powiedział, że jedyną możliwością uratowania mieszkańców miasteczka jest dotarcie do zamku Czarnoksiężnika. Tam na wysokim murze wiszą woreczki zawierające życzliwość z różnych miejscowości. Wystarczy rozciąć woreczek z nazwą miasteczka: Strumykowo i cała życzliwość popłynie prosto do jego mieszkańców. Należy tylko bardzo uważać na albatrosa, który może obudzić Czarnoksiężnika, a wtedy biada temu, kto zostanie przez niego złapany. Ciszko wysłuchał wszystkich rad Pustelnika i obiecał, że zrobi wszystko co tylko będzie mógł żeby przeciąć woreczek i uwolnić życzliwość. Postara się również rozciąć inne woreczki, tak by życzliwość wróciła do wszystkich miejscowości. Pustelnik dał chłopcu długi kijek, leciutko zaostrzony na końcu i pokazał w jaki sposób może z jego pomocą rozciąć woreczek. Podarował mu również linę, dzięki której Ciszko mógł dostać się do zamku. Wiewiórka bardzo chciała także pomóc, więc razem z chłopcem ruszyła w drogę. Pamiętając o wskazówkach Pustelnika, Ciszko minął Niebieską Górę, Dolinę Pięciu Rzek i Kuleczkowy Bór. Szedł 7 dni i 7 nocy, aż wreszcie dotarł do zamku Czarnoksiężnika.

Zamek był jednocześnie piękny i straszny. Cały ze srebra, lśnił pięknie w słońcu, ale ostro zakończone wieże i zamknięte bramy z dziwnymi rzeźbami były przerażające. Ciszko przełknął głośno ślinę i ruszył do zamku. Chciał wejść do niego późnym wieczorem, kiedy Czarodziej pójdzie spać. Kiedy słońce schowało się za drzewami, wiewiórka chwyciła linę i szybko, szybko wspięła się na blanki, gdzie przywiązała ją mocno. Ciszko zwinnie wspiął się na górę i pomalutku zszedł na dziedziniec zamkowy. Dookoła panowała cisza. Czarodziej mieszkał sam i nie spodziewał się niepożądanych gości. Wiedział, że wszyscy boją się nawet patrzeć na jego zamek, a co dopiero wchodzić do środka. Ciszko rozejrzał się, musiał szybko i cichutko znaleźć fragment muru, na którym Czarnoksiężnik powiesił woreczki. I wtedy usłyszał cichy stłumiony pisk. A po chwili następny. Brzmiało to jakby ktoś bardzo mocno powstrzymywał się od płaczu. Ciszko postanowił sprawdzić kto to i spróbować mu pomóc. Szedł na palcach kierując się dźwiękiem stłumionego popiskiwania. Zawahał się na chwilkę kiedy musiał minąć wysoką bramę z podniesioną kratą. Lśniła ona groźnie w świetle gwiazd. Jednak kiedy usłyszał kolejny żałosny pisk, szybko minął bramę i nagle znalazł się na ogromnym placu, na którego środku stała wielka, złota klatka. To z niej dobiegało smutne popiskiwanie. W klatce siedział bardzo smutny albatros, który schował dziób pod skrzydło by stłumić swój płacz. Albatros nagle otworzył szeroko oczy i popatrzył prosto na chłopca. Ciszko zamarł. Zrozumiał, że zaraz ptak obudzi Czarnoksiężnika i wtedy wszyscy: i mieszkańcy Strumykowa, i on sam będą zgubieni. Ale w oczach albatrosa nie dostrzegł zła, tylko bezmierny smutek. Nie zastanawiając się długo, ruszył szybko do klatki, włożył rękę między kraty i pogłaskał ptaka. Albatros był zaskoczony, nie spodziewał się, że chłopiec wzruszy się jego rozpaczą i przyjdzie go pocieszyć. Z oczu wielkiego ptaka popłynęły łzy. Delikatnie przytulił łepek do ręki chłopca i westchnął głęboko. Ciszko głaskał długo albatrosa, a potem za pomocą kijka sięgnął wysoko do kłódki, na którą była zamknięta klatka. Zdecydował, że musi pomóc temu smutnemu albatrosowi i wypuści go na wolność. Kiedy chłopiec włożył ostrze kijka do zamka, usłyszał z jego głębi ciche syczenie, trysnęły złote iskry i kłódka opadła na ziemię, a drzwiczki szeroko otwarły się wypuszczając ptaka na wolność. Albatros szybko wyfrunął z klatki i odleciał daleko machając potężnymi skrzydłami i popiskując tym razem radośnie. Okazało się, że kijek nie był zwyczajny, to był zaczarowany kijek, który pokonał czary Czarnoksiężnika. Ciszko ucieszył się z tego, ale wtedy zobaczył, że kijek złamał się i nie mógł mu już w niczym pomóc. A za klatką na wysokim murze znajdowały się woreczki z życzliwością. Na każdym złotymi literami wypisana była nazwa miasta, wsi czy miasteczka ograbionego z życzliwości. Ciszko stanął bezradnie i zapłakał. Woreczki były zbyt wysoko dla niego, a wiewiórka też nie mogła mu w niczym pomóc: ściana była gładka niczym szkło i łapki wiewiórki nie dałyby rady utrzymać się na niej. Wówczas Ciszko usłyszał szum, a następnie znajomy już pisk. Albatros wrócił i krążył nad placem. Coraz niżej i niżej, aż wreszcie krańcami piór zaczął muskać mur. Ciszko nie wiedział, czy albatros chce zrobić mu coś złego, czy ostrzec Czarnoksiężnika, czy może podziękować za zwrócenie wolności. Nagle zobaczył mądre oczy ptaka. I już wiedział, iż albatros nie tylko był więziony, ale i musiał postępować wbrew sobie kradnąc życzliwość. Na szczęście kijek od Pustelnika złamał wszystkie wiążące ptaka zaklęcia i teraz mógł on robić co tylko chciał. Albatros odwrócił głowę i ostrymi pazurami zaczął przecinać wszystkie woreczki po kolei. Z woreczków w jednej chwili wypłynęły srebrne potoki dziwnej mgły, która w jakiś niezwykły sposób przenikała przez mury otaczające zamek i płynęła dalej. Tak rozcięte zostały wszystkie woreczki. Albatros na koniec zatoczył jeszcze jedno koło, obniżył lot i jednym ruchem dzioba podniósł chłopca i wiewiórkę, i posadził ich sobie na grzbiecie. Zanim Ciszko ochłonął, już zamek Czarnoksiężnika został daleko za nimi, a każdy ruch wielkich skrzydeł przybliżał chłopca do rodzinnego miasteczka. Gdzieś w dole chwilami połyskiwały cieniutkie wstążki mgły życzliwości. Już po kilku chwilach chłopiec znalazł się na skraju swojego miasteczka. Pożegnał się serdecznie ze szczęśliwym albatrosem i niosąc na rękach zmęczoną wiewiórkę wrócił do uśpionego miasteczka i swojego domu. Tej nocy spał smacznie przytulony do małego rudego zwierzątka. Na drugi dzień Ciszko skoro świt wybiegł przed dom, a za nim pośpieszyła mała wiewiórka. Był bardzo zaniepokojony: czy życzliwość wróciła do miasteczka?

Wiele osób jeszcze spało, ale zza płotu usłyszał radosny śpiew, a następnie pytanie sąsiadki:

  • Ciszko to ty? Wcześnie dziś wstałeś, może zjesz ze mną śniadanie? Mam pyszne świeżutkie drożdżówki z jagodami.

I w tej chwili Ciszko zrozumiał, że wszystko skończyło się dobrze i życzliwość wróciła do wszystkich miast, miasteczek i wsi, w tym również do Strumykowa.

Pozostaje mieć nadzieję, że zły Czarownik nie uwięzi już czarami żadnego ptaka i nie zmusi go do kradzieży życzliwości ludzkiej z innych miejscowości. A w Strumykowie tak jak dawniej zapanowała radość, szczęście i życzliwość.

 

- A teraz mówię już Wam dobranoc kochane dzieci, śnijcie piękne, dobre, kolorowe sny – Niebieski Kot zwinął się w kulkę, jeszcze raz ziewnął, zamruczał coś cichutko i zasnął...

Bajka o Koszykowym Skrzacie

Bajki Niebieskiego Kota

 

Słońce schowało się już za horyzontem i noc roztoczyła swój czar. Niebieski Kot, ułożył się wygodnie na poduszcze, polizał ogonek i zmrużonymi oczkami popatrzył na siedzące obok niego dzieci.

- Dobrze - wymruczał – opowiem wam 3 bajki, ale później pozwolicie, że zdrzemnę się troszeczkę, a Wy grzecznie pomaszerujecie do łóżek, dobrze?

Dzieci radośnie pokiwały główkami i zamarły oczekując na pierwszą opowieść. I Niebieski Kot zaczął opowiadać. Tylko od czasu do czasu przerywając, by pilnie umyć sobie łapkę lub uszko. Opowiedział bajkę o Koszykowym Skrzacie

 

 

 

Za różowym lasem, za cytrynową górą znajdowało się niewielkie jezioro. Na środku jeziora była wyspa. Z daleka wydawała się bardzo kolorowa i wesoła, ale mieszkał na niej bardzo smutny skrzat. Ten skrzat spędzał całe dni na wyplataniu pięknych koszy i koszyczków. Kolekcja skrzata była ogromna. A każdy koszyczek był inny. Jedne miały różowe uchwyty i kwiaty, inne były ozdobione figurkami zwierzątek. Skrzata cieszyła ta praca, ale z każdym ukończonym koszykiem stawał się coraz bardziej smutny, mimo że koszyki były coraz piękniejsze. Któregoś dnia Skrzat wymyślił nowy koszyk. Miał być naprawdę niesamowity, jedyny w swoim rodzaju. Tylko, że do zrobienia go potrzebował kolorowej włóczki. A na wyspie nie było ani jednego motka włóczki. Skrzat początkowo zrezygnował ze zrobienia nowego koszyka, ale ten pomysł nie dawał mu spokoju. A koszyk w jego wyobraźni robił się coraz piękniejszy i piękniejszy. Skrzat nie był w stanie robić żadnych innych koszyków, bo myślał tylko o tym jednym, wyjątkowym. Wreszcie podjął decyzję: popłynie na ląd i tam zdobędzie włóczkę. Może kupi ją od jakiejś miłej sprzedawczyni na miejscowym bazarku? Skrzat był bardzo zdenerwowany, bo rzadko spotykał się z innymi skrzatami, ludźmi i zwierzętami. Wstydził się trochę i bał rozmawiać z nieznajomymi, a poza kilkoma zwierzętami na wyspie, nie miał żadnych znajomych. Uważał, że jego praca jest dla niego najważniejsza i spotkania towarzyskie oraz zabawy odrywałyby go tylko od pracy. Myślał też, że nie jest nikomu potrzebny i nikt się nim nie interesuje.

Skrzat bardzo się denerwował i nie mógł w nocy spać. O świcie przygotował łódkę, zabrał kilka koszyków, które chciał wymienić na kolorową włóczkę i wypłynął. Tafla jeziora była gładka, Skrzat wiosłował bez wysiłku i szybko dotarł do lądu. Zabrał ze sobą koszyki i ruszył do miasteczka prosto w stronę bazarku. Z obawą mijał ludzi, zwierzęta i skrzaty spacerujące po ulicach. Wszyscy byli zajęci, każdy gdzieś szedł, z kimś rozmawiał, coś oglądał. A Skrzat starając się być odważnym podążał prosto na bazarek. Kiedy tam dotarł, zachwycił go ogromny wybór włóczek we wszystkich kolorach tęczy. Było też wiele innych rzeczy do kupienia, ale Skrzata interesowała tylko włóczka. Wszyscy chcieli by wziął ich włóczkę i w zamian zostawił swoje przepiękne koszyki. Wreszcie porozmawiał z miłą, starszą panią, która dała mu bardzo dużo włóczki we wspaniałych kolorach za jego koszyki. Starsza pani była zachwycona koszykami i bardzo cieszyła się z tej zamiany. Skrzat też był zadowolony i bardzo zdziwiony, że dostał za swoje koszyki aż tak dużo pięknej włóczki. Radośnie wracał do swojej łódki z wysiłkiem niosąc wielki worek i myśląc z radością, jaki piękny koszyk zrobi.

I wtedy, gdy był już przy łódce, i załadował już do niej wypełniony po brzegi worek - usłyszał cichy płacz. Skrzat stanął i zaczął nasłuchiwać. Ktoś był bardzo smutny, albo potrzebował pomocy. Ruszył, więc szybko, szukając w pobliskich zaroślach tego kogoś, kto płakał tak żałośnie. Tak, to stamtąd dobiegał płacz! I wtedy znalazł ją. Była to dziewczynka. Trzymała w ręku piękny szalik i czapkę, ale bardzo płakała.

Skrzat zaniepokojony spytał dziewczynkę czy coś jej się stało, czy jest może ranna i czy może w czymś jej pomóc. Dziewczynka wybuchnęła jeszcze większym płaczem. Powiedziała, że jest nieszczęśliwa, bo zabrakło jej włóczki do skończenia czapeczki i że nie ma gdzie mieszkać, bo jest sama na świecie, a zła kobieta, u której mieszkała postanowiła ją wygonić, a jej pokoik oddać komuś innemu, kto mógł jej zapłacić więcej. I teraz dziewczynka nie tylko nie miała gdzie mieszkać, ale nie mogła skończyć czapeczki, żeby ja sprzedać i mieć pieniądze na mieszkanie.

Skrzat zamyślił się. Pogłaskał Dziewczynkę po głowie i niepewnie spytał czy zamieszkałaby na jego wyspie. Dziewczynka zaskoczona przestała płakać. Popatrzyła na widoczną w oddali wyspę, wyglądającą pięknie i kolorowo na błyszczącej tafli jeziora i rozpromieniła się niczym małe słoneczko.

  • Naprawdę? Mogłabym tam mieszkać? - spytała.

Ależ tak. Miejsca jest sporo. W ciągu jednego dnia możemy ci wybudować chatkę. Jest spokojnie i miło, a zwierzęta są bardzo przyjazne.

Wspaniale! - dziewczynka zatańczyła z radości i wspólnie pobiegli do łódki. Dziewczynka powiedziała jeszcze, że ma na imię Minka i że bardzo się cieszy, że będzie mogła mieszkać na wyspie tak miłego skrzata.

Stało się tak jak mówił Skrzat. Dzięki jego umiejętnościom, w ciągu jednego dnia wybudowali uroczą chatkę, w której Minka mogła wygodnie zamieszkać. Skrzat podzielił się z nią również kolorową włóczką, której miał naprawdę bardzo wiele. Odtąd całe dni pracowali: Skrzat wyplatał koszyki zdobiąc je bajeczną włóczką, a dziewczynka robiła czapeczki, szaliki, rękawiczki, a nawet sweterki. A to co zrobiła było tak piękne, że nawet ptaszki, które ich odwiedzały ćwierkały z uznaniem. Wieczorami Skrzat i Minka siadywali przy ognisku, piekli ziemniaki i opowiadali sobie różne historie.

Tak mijały kolejne dni, tygodnie i miesiące. Któregoś dnia Skrzat podśpiewywał sobie robiąc kolejny koszyk i nagle zamarł. Uświadomił sobie, że już nie jest smutny. Wcześniej po każdym zrobionym koszyku, wieczorami stał na brzegu jeziora i wzdychał. A teraz cieszy się na każdy wieczór, bo może porozmawiać z dziewczynką! Skrzat był zdumiony. Nie sądził, że oprócz pracy potrzebuje kogoś z kim mógłby porozmawiać i pokazać jakie piękne koszyki zrobił tego dnia. Zostawił koszyk i pobiegł szybko do Minki opowiedzieć jej o swoim odkryciu i o tym, że nie jest już smutny. Dziewczynka, kiedy usłyszała co jej Skrzat tak pilnie chciał powiedzieć – pięknie się uśmiechnęła i powiedziała:

  • Byłeś biedny Skrzatku bardzo samotny i nawet nie wiedziałeś, że jesteś z tego powodu nieszczęśliwy. To bardzo przykre. Wspaniale, że teraz jesteś szczęśliwy, ja również bardzo się cieszę, że możemy razem radować się z naszej pracy i wspólnych rozmów. Cieszę się też, że jestem ci potrzebna. Bo wiesz ty również jesteś mi potrzebny, jesteś moim przyjacielem!

Skrzat zarumienił się i z serduszkiem pełnym szczęścia wrócił do swojej pracy. A jego koszyki , choć wydawało się to niemożliwe - były piękniejsze niż kiedykolwiek do tej pory.

Skrzat i Minka przez wiele wiele lat mieszkali razem na wyspie, śmiali się, rozmawiali ze sobą i byli bardzo szczęśliwi. Dzięki temu ich wyroby: koszyki, rękawiczki, czapeczki i szaliki – były niezwykle piękne i sprawiały radość każdemu kto je dostał. Dziewczynka namówiła bowiem Skrzata by co tydzień płynęli łódką na ląd i na bazarku sprzedawali swoje prace, dzięki czemu mogli mieć zawsze duże ilości pięknej włóczki i pełne kieszenie smakołyków. Jeśli ktoś nie mógł kupić sobie szalika czy koszyka, dziewczynka i Skrzat dawali je w prezencie ślicznie się przy tym uśmiechając. A jeśli ktoś był smutny, dostawał natychmiast piękny koszyk, w którym znajdowały się i szalik, i czapka i cudowne cieplutkie, kolorowe rękawiczki. Te dary natychmiast poprawiały nastrój każdego smutaska. Skrzat i Minka czynili tak, ponieważ chcieli się dzielić swoim szczęściem, pragnęli aby wszyscy czuli się ważni i lubiani, bo wiedzieli jak bardzo jest to ważne w życiu każdego skrzata, człowieka, czy zwierzęcia.

Bajka o Czarnym Lesie

Niebieski kot umył prawą łapkę, potem boczek prawy oraz lewy, okręcił się na poduszce i ułożył wygodnie.

- Dobrze – powiedział do dzieci – jestem gotowy, skoro tak grzecznie słuchacie opowiem wam od razu następną historię. To będzie trochę straszna bajka o

 

Czarnym Lesie

 

Kiedy miniesz zamek trzech wróżek, skręcisz w prawo za wiatrakiem wesołego młynarza i przejedziesz przez Zielony Mostek, trafisz na Czarny Las. Tego lasu boją się wszyscy. Nikt nie lubi zbierać tam grzybów i poziomek, nikt nie przychodzi po jagody, ani pospacerować. Czarny Las - odkąd pamiętają najstarsi mieszkańcy pobliskiej wioski – budzi przerażenie i niechęć. W tej wiosce zamieszkali właśnie nowi mieszkańcy. Rodzice z małą córeczką Aniką. Anika nie była zadowolona z przeprowadzki. Nie miała w nowej miejscowości żadnych kolegów i koleżanek, i bardzo nie lubiła nowego domu. Anika wiedziała jednak, że kiedy tylko skończą się wakacje, dzieci wrócą do domów i będzie miała z kim się bawić. Problemem był nowy dom. Wydawał jej się zimny, nieprzyjazny i nieprzytulny. Nie lubiła swojego pokoju, mimo że rodzice poustawiali w nim wszystkie jej dawne mebelki i zabawki, a nawet pomalowali go na jej ulubiony różowy kolor. Wszystko na nic, nie lubiła przebywać w swoim pokoju, ani w tym domu. Pozostawało jej więc bieganie po podwórku, poznawanie okolicy i samotne zabawy na łące. Któregoś dnia, gdy próbowała puszczać latawca, zobaczyła coś dziwnego. Niedaleko łąki zaczynał się Czarny Las. Zwykle nie zbliżała się do niego, bo wyglądał naprawdę strasznie i nieprzyjemnie. Tego dnia jednak, między drzewami zauważyła kolorowe mocne światło. Wyglądało tak, jakby ktoś spakował tęczę do latarki i oświetlał nią las. Barwne światełko mrugało to tu, to tam, lecz nie było widać skąd ono się bierze. Widok przysłaniały jej nisko zwieszone gałęzie drzew. Zaintrygowana Anika zrobiła kilka kroków w stronę lasu, potem jeszcze kilka, aż w końcu zdecydowanie podążyła za światełkiem. „Przecież zawsze mogę uciec, jeśli ten las jest naprawdę taki groźny jak wszyscy mówią” - pomyślała. Zbliżała się coraz bardziej do skraju lasu. Wreszcie dotknęła ciemnych gałęzi. Tak naprawdę to z bliska nie wyglądały one wcale tak przerażająco. Po prostu jak trochę bardziej ciemne i potężne drzewa, to wszystko. Zawahała się jednak. Nie wiedziała, czy może wejść do lasu. Wiedziała, że rodzice byliby bardzo niezadowoleni gdyby dowiedzieli się, że weszła sama do lasu. I to do takiego lasu, którego bały się nie tylko dzieci, ale i dorośli! Wtedy daleko między gałęziami znowu mignęło kolorowe światło. Było daleko, ale świeciło jakby mocniej i bardzo, bardzo Anikę kusiło by sprawdzić cóż to jest za piękne światełko. Zdecydowała się więc zaryzykować i rozsunęła gałęzie. A potem następne. Pomalutku posuwała się coraz dalej w głąb lasu, ale chociaż strach jej nie opuszczał, miała wrażenie, że las wcale nie jest tak brzydki i straszny jak wcześniej myślała. Nagle zorientowała się, że za nią już nie widać prześwitującej między gałęziami drzew łąki, a dookoła otaczają ją wielkie ciemne drzewa. Już chciała wracać, gdy znowu ujrzała światełko. Tyle tylko, że tym razem było całkiem blisko, za paprociami i kilkoma wielkimi drzewami. Anika zdecydowała, że dojdzie tylko do tego miejsca i zaraz wraca. Pomyślała, jak bardzo baliby się o nią rodzice, gdyby wiedzieli co teraz robi. Anika zrobiła jeszcze kilka kroków, minęła ogromne puszyste paprocie, następne drzewa i stanęła przed kolejnymi paprociami. Już tylko one odgradzały ją od światła. Wzięła głęboki wdech i rozsunęła delikatne liście paproci. I zamarła. Nie spodziewała się zobaczyć czegoś takiego w tak ciemnym i przerażającym miejscu. Przed nią, na niewielkiej polance otoczonej paprociami siedział jasnowłosy chłopiec w jej wieku. Na rękach trzymał zajączka, a obok niego siedziały dwie wiewiórki zajadając orzechy i popiskując śmiesznie. Ale najważniejsze w tym wszystkim było to, że cała polanka nie wyglądała wcale jak reszta lasu. Była po prostu piękna! Trawa miała soczysty zielony kolor, dookoła rosły soczyste, czerwone poziomki, między krzaczkami było widać pajęczynę, która mieniła się jakby była zrobiona z najjaśniejszego srebra i brylantów. Było wspaniale i wcale nie ciemno! Anika zauważyła, ze chociaż nigdzie nie widać źródła tęczowego światełka, które ją tu przywiodło, to jednak to światło wydaje się oświetlać całą polankę z góry i otaczać ją pięknym, radosnym blaskiem. Anika stała zapatrzona,podziwiając ten niezwykły widok. Wtedy chłopiec, który dotąd jej nie zauważył odłożył zajączka wstał i zaczął się oddalać. Anika już chciała go zawołać, kiedy zamarła. Światło, które oświetlało polankę zaczęło się oddalać wraz z chłopcem, a polanka robiła się coraz bardziej ciemna i podobna do reszty nieoświetlonego lasu. Światło podążało za chłopcemi i otaczało go! To nie polanka była niezwykła, tylko ten chłopiec! Anika szybko zerwała się i pobiegła za chłopcem.

- Hej zawołała – zaczekaj.

Chłopiec zatrzymał się wystraszony, rozejrzał dookoła, a tęczowe światło wokół niego jakby przygasło.

  • Ktoś tutaj jest? - zapytał zdziwiony.

Tak To ja. Anika. Poczekaj na mnie.

Nie spodziewałem, że że ktoś tu będzie, nigdy nikogo tutaj nie spotkałem – powiedział chłopiec ze zdziwieniem.

Kim jesteś i dlaczego tak dookoła ciebie wszystko się zmienia i skąd to światło – pytała szybko Anika.

Chłopiec uśmiechnął się leciutko i powiedział:

  • To dużo pytań, Jeśli chcesz to chętnie z tobą porozmawiam, rzadko kogoś spotykam.

Dzieci usiadły na wielkim wystającym z ziemi korzeniu, a dookoła nich zrobiło się jasno, coraz jaśniej i coraz ładniej. Jakby tęczowe światło wróciło i postanowiło dotrzymać im towarzystwa. -

  • Miło mi cię poznać Aniko – powiedział chłopiec – jesteś bardzo dzielna, skoro nie bałaś się wejść do lasu, nawet dorośli się tego boją.

Ach nie wiem czy jestem dzielna, raczej ciekawa – roześmiała się Anika. Chłopiec był bardzo sympatyczny i pięknie się uśmiechał. - Jak masz na imię? - spytała.

  • Terek – odpowiedział chłopiec. Mieszkam niedaleko stąd, na krańcu lasu za rzeką, na końcu miasteczka. -

Cześć – uśmiechnęła się Anika – przepraszam, że tak zasypałam cię pytaniami, ale jestem naprawdę bardzo ciekawa jak ty to robisz!

Co robię zdziwił się Terek.

Jak robisz to światło wokoło – niecierpliwiła się Anika – wszystko jest takie piękne i zupełnie inne, ten las jest piękny tam, gdzie rozsiewasz światło. -

Ach – Terek zastanowił się, rozejrzał i uśmiechnął ponownie – to nic takiego, ja nic nie robię, nie wiem skąd się to bierze, ja po prostu kocham ten las. Wiesz, tam gdzie mieszkam, - zaczął opowiadać chłopiec - jest daleko do centrum miasteczka i do innych dzieci, i rzadko się z kimś widuję.

Ale dlaczego – Anika przerwała Terekowi zdumiona – to nie jest aż tak daleko, nawet ja mogę przejść taką drogę.

Ja niestety nie – Terek westchnął - chorowałem długo i teraz moja noga nie jest już taka sprawna jak kiedyś, trudno mi chodzić, a las za to jest tuż za oknem mojego domu.

Ojej – westchnęła Anika i zasłuchała się w dalszą opowieść chłopca.

Gdy wyzdrowiałem, ale jeszcze byłem słaby i noga bardzo mnie bolała, robiłem kilka kroków w lesie i odpoczywałem, ale z każdym dniem było mi łatwiej i szedłem dalej i dalej. Właściwie nigdy się nie bałem tego lasu, ale nie lubiłem do niego chodzić, wydawał mi się nieprzyjazny. Ale odkąd zacząłem spacerować w nim, bardzo go pokochałem, zrozumiałem, że to piękny, stary las, tylko nikt go nie kocha. Dlatego stał się ciemny, ponury i zaczął przerażać ludzi. Nikt go nie lubił, nie kochał, więc zmienił się w takiego jak go odbierali inni. Wiesz podobnie jest z ludźmi, jeśli nikt ich nie kocha, nie głaszcze, nie przytula i nie okazuje troski – stają się smutni, a potem również ponurzy i zamknięci w sobie. Trudno pokochać takich ludzi, a ponieważ nikt ich nie kocha stają się coraz bardziej nieprzyjemni.

Tak to prawda – Anika zamyśliła się – więc po prostu kochasz ten las i on od tego się tak zmienia?

Myślę, że tak – odpowiedział Terek – to tak jak ze zwierzątkami ze schroniska: jeśli weźmiesz takiego pieska czy kotka, to jeżeli pokochasz go, za jakiś czas okaże się, że jest coraz ładniejszy, radośniejszy, a po jakimś czasie nie będzie wcale przypominał tego smutnego, zabiedzonego zwierzątka, którym był w schronisku.

Ale jak to się dzieje, że nie zmienia się cały las, tylko te miejsca, w których ty jesteś- pytała dalej dziewczynka.

Może moja miłość do tego lasu jest za słaba – zastanowił się Terek, może jeśli więcej osób kochałoby ten las a mniej się go bało i nie lubiło, to z czasem byłoby tu coraz piękniej i jaśniej?

To możliwe – przyznała Anika – wobec tego ja też spróbuję pokochać ten las, a na pewno już nie będę się go bała – dodała.

- A teraz muszę wracać do domu, bo rodzice się będą niepokoić. Spotkamy się jutro- spytała.

Naprawdę chcesz? - Terek był uszczęśliwiony – oczywiście spotkajmy się jutro, a teraz pokażę ci drogę powrotną.

 

Od tego dnia, Anika i Terek spotykali się w lesie codziennie, razem bawili się, odkrywali nowe miejsca, poznawali zwierzęta. A las okolicznym mieszkańcom wydawał się jakby mniej niedostępny. Któregoś dnia na spacer do lasu wybrali się z Aniką - jej rodzice. Dziewczynka była bardzo szczęśliwa, jej śmiech niósł się daleko, a na mamie i tacie Aniki las już nie sprawiał wrażenia takiego nieprzyjemnego i odpychającego.

Z czasem coraz więcej osób wybierało się na spacery, na grzyby czy poziomki do lasu. Wiele osób pokochało stare drzewa i spokój jaki dawały wędrówki po lesie. I las z dnia na dzień stawał się coraz piękniejszy, radośniejszy, a między gałęziami drzew słychać było wesołe ćwierkanie ptaków. I coraz mniej osób pamiętało, że kiedyś ten las budził przerażenie, a wiele osób dziwiło się sobie, że do tej pory nie spacerowali po tym pięknym, jasnym, rozbrzmiewającym radosnymi śpiewami ptaków lesie.

Terek dzięki spacerom, nabierał coraz więcej sił, a noga nie bolała go już tak bardzo i mógł z Aniką chodzić do miasteczka. Często na swoją ulubioną polankę zapraszali też kolegów i koleżanki.

A Anika pokochała swój dom i pokój. Zrozumiała, że dom wydawał jej się okropny, ponieważ go nie kochała i od razu uznała, że jest brzydki i nieprzytulny. Okazało się jednak, że rodzice mieli rację. To stary, przyjazny mieszkańcom budynek, który miał wiele ciekawych zakamarków, pozwalających na niezwykłe zabawy. Zaś pokój Aniki był naprawdę ładny, zwłaszcza, gdy przyniosła do niego świeże kwiaty i rozsunęła zasłony.

Wystarczyło trochę miłości by dom, tak jak las wypięknial.