Error
  • The template for this display is not available. Please contact a Site administrator.

Ja - zła synowa

Dlaczego jestem złą synową? Nie wiem. Nie, w zasadzie to wiem. Naskrobałam sobie odkąd mam dzieci. A poza tym: ktoś po prostu musi być zły. I to blisko. Politycy - są zbyt daleko, jak tu się próbować pokłócić z politykiem, skoro z założenia ma on nas gdzieś? O polityka ciężko się pokłócić w rodzinie, bo nawet ktoś zaangażowany politycznie wreszcie odpada ze sprzeczki, a jeśli ma się z dyskutantem podobne poglądy to o co się kłócić? O to kto danego polityka bardziej nie lubi? 

I tak można ze wszystkim, więc doświadczenie ludowe mówi, że najlepiej uznać za kogoś złego kogoś z rodziny. Zwłaszcza jeżeli ten członek rodziny nie jest karny i ośmiela się mieć na jakiś temat (lub tematy!) inne zdanie niż miłościwie panująca w rodzinie.

W ostateczności bliską sąsiadkę, ale tu już trudniej, to nie rodzina, która przyciąga, więzi, wskazuje powinności i konieczności. Takie podejście ma moja teściowa. Najpierw jej wrogiem nr 1 przez wiele lat była jej teściowa. Jak mi kiedyś w przypływie szczerości powiedziała matka mojego męża: "Po prostu była zbyt idealna i chyba jej trochę zazdrościłam tego jaką była matką, żoną, kobietą. Ale i tak nie umiała zadbać o kwiaty, no wszytko u niej marniało i lubiła dawać ludziom porządne rzeczy, niby potrzebującym, a dobre rzeczy dawała, po co biedakom porządne rzczy, ze znoszonych też się ucieszą, prawda? A ona dawała porządne zamiast sama w nich pochodzić albo chociaż mnie dać, prawda?  A nie jakimś obcym, prawda?" 

- Nie, nie prawda. Dzięki tym opowieściom zmarłą babcię mojego męża szanowałam bardzo. Czego niestety o teściowej nie mogę powiedzieć. Chociaż się staram. Zewnętrznie zresztą nic mi nie można zarzucić: jestem grzeczna, uważająca, trzymam mooooocno język za zębami póki mogę, a jak już nie mogę to mówię grzeczniej niż bym chciała. 

Ale jestem złą synową. Trudno. Taki przykład: wirus obecnie nam panujący, teściowa ma (chwilową) potrzebę barykadowania się w domu. Bo się zarazi, umrze i co my wtedy bez niej zrobimy... No ok, ja zamawiam zakupy do jej mieszkania, ja kompletuję paczkę z przysmakami na Wielkanoc, sprawdzam czy dotarła (kurierem, z naszych zaraźliwych rączek - macie dzieci!!!! - nie chciała), ogarniam te akcje zakupowe kilka razy, motywuję męża do dzwonienia do niej z pytaniem o zdrowie (po kiego licha to robię - no nie wiem). I jestem zła synowa. Tak, teściowa doskonale wie, że ja to wszystko ogarniam, że czekoladki nad którymi rozpływa się w rozmowie z synem - ja wybrałam, i ja pamiętałam o jej bólach stawów i dorzuciałam "super maść, która jej po prostu rewelacyjnie pomogła". Ona o tym wie. Wie, że jej syn mimo jego wszelkich zalet nie chwyci za telefon by złożyć życzenia, wysłać katrkę. Trzeba mu przypomnieć o ważnej dacie, czasem namówić na telefon gdzieś - taki typ, nie wszyscy są idealni. Teściowa kiedyś w przypływie dobrego humoru potwierdziła zresztą, że wie, że kartki wysyłam ja, do telefonów namawiam ja i gdyby nie ja kontakty byłyby może raz w roku.

I jak by było pięknie. Durna ja. koleżanka kiedyś powiedziała mi, że po prostu dałam się zeszmacić zaraz na początku i z tej podłogi się nie podniosłąm przez wiele lat. A jak zaczęłam się podnosić by dzieci ochronić przed jej atakami - wywołałam oburzenie, że ruszam się ze swojego miejsca i ponieważ pokornie nie uciekłąm po atakach na podłogę ponownie - zostałam : tadam! złą synową. I po latach starań muszę powiedzieć: dobrze mi z tym! 

Dlaczego przez lata tak to wyglądało? Bo mimo wszystko byłam grzeczną dziewczynką. Taką co to zniewagę przełknie, złe traktowanie opłacze, a postawi się tylko w sprawach najważniejszych. Tak więc ze źle pojętego szacunku dla starszych (cóż młoda, naiwna byłam) słuchałam kąśliwych uwag teściowej okraszonych komentarzem jak to ona lubi szczerze powiedzieć wszystko, znosiłam totalny brak szacunku i mało tego godziłam ją ze wszystkimi, z którymi akurat się pokłóciła, tłumacząc  jej zachowanie, próbując ją ugłaskać. Dzięki tym zabiegom jej syn, a mój mąż wciąż z nią rozmawiał, a przez szereg lat nasze życie było związane z jej problemami i zachciankami. W tym czasie zaprotesowałam ostro tylko 3 razy.

Raz dotyczyło to jej podejścia do zgwałconych kobiet. Mianowicie moja teściowa twierdzi, że zgwałcona się sama o to prosiła i pewnie była niewłaściwie ubrana. Tak! Kobieta o innych kobietach powiedziałą, że same się prosiły o gwałt, bo miały krótke spódniczki, a jak spodnie to pewnie dekolt odsłonięty. Brak słów. Też mi tylko na chwilę słów zabrakło, a potem pierwszy raz nie wytrzymałam: powiedziałam jej co sądzę o jej podejściu, o tym, że jak jako kobieta może tak mówić itp. Ostatecznie teściowej zabrakło argumentów, reszta rodziny przyznała mi rację i teściowa zakończyła dyskusję ośmieszając mnie jako obrończynię uciśnionych.

Przełknęłam. Było dobrze do następnego razu. Wtedy oburzyłam się na wykorzystywanie mojego męża i brak szacunku do jego własnej pracy i zdrowia: domagała się by mimo, że miał grypę przyjechał do niej i pomógł jej w remoncie, biorąc jeszcze następnych kilka dni wolnego, mimo że została poinformowana, że nie ma takiej możliwości, bo musi nadrobić jak najszybciej pracę, którą zawalił przez chorobę. To, że był chory, że nie mógł brać wolnego - nie było ważne, ważne było, że teściowa zakupiła farbę na lamperię (tak!) i trzeba pomalować przedpokój już teraz, natychmiast! Więc wkurzyłam się wówczas i wyjaśniłam co myślę o takim traktowaniu innych ludzi, a zwłaszcza syna, którego nawet nie spytała jak się czuje, na wieść o chorobie.  Trzeci raz kiedy straciłam cierpliwość powód był podobny: syn musiał już natychmiast się pojawić by spełnić jej zachciankę mimo, że miał awarię w pracy i usuwali ją przez całą dobę i po dwudziestu kilku godzinach na nogach miał jechać do teściowej prosto z pracy, bo chciała by ją zabrał na zakupy po jakieś firany. Do sklepu oddalonego o dwa przystanki autobusowe.              

Po tych trzech akcjach (na przestrzeni jakichś 5-6 lat) zostałam uznana za pieniaczkę. Ok, charakterek mam, święta nie jestem, mimo że uważam, że afery były usprawiedliwione (aha nie krzyczałam i nie używałam słów niekulturalnych - po prostu miałam inne zdanie i zaprotestowałam stanowczo oraz uparcie obstawałam na swoim stanowisku) - przyjęłam do wiadomości.

 Ale złą synową zostałam tak naprawdę, gdy urodziły się dzieci. Wtedy już teściowa nie musiała szukać sobie wroga, nie musiała szukać pretekstów do złoszczenia się czy czucia się obrażoną. Miałam dzieci i stałam się naprawdę złą synową. Bo: nie pozwoliłam na stawianie filiżanek z gorącą kawą na skraju stołu przy dziecku, które zaczyna chodzić, nie  pozwoliłam na straszenie dziecka ("zobaczysz przyjdzie pan i cię zabierze"), zajmowałam się dziećmie w czasie wizyty teściowj, zamiast karnie siedzieć na kanapie i uprzejmie z nią konwersować, a dzieci zostawić same sobie, dostała mniejszy prezent niż dziecko pod choinkę (tak!), zajmuję się płaczącym dzieckiem zamiast z nią omówić najnowszą modę, pomagam dziecku, gdy prosi o pomoc, zamiast zignorować i słuchać aktywnie jej oplotkowywania celebrytki, uważam że klaps to też bicie i teściową za próbę klapsowania ochrzaniłam porządnie, słuchałam dziecka, które mówi nie i respektowałam jego "niechcenia" dawania buziaka, czy siedzenia na kolanach - według teściowej dziecko ma robić co mu każe dorosły i że dziecko ma się nie odzywać nie pytane, że nie zwraca się uwagi dorosłemu, a jeśli to zrobi dziecko to jest złe i powinno być ukarane. W ostatniej sytuacji przerwałam tyradę teściowej, powiedziałam spłakanemu dziecku, że jest dobre, że dobrze że zwraca uwagę na złe postępowanie czy niesprawiedliwość, że jest odważne i powiedziało wszystko bardzo grzecznie (zwłaszcza jak na zaistniałą sytuację). Następnie ostro acz grzecznie (czytaj: lodowato) poinformowałam teściową, że nie życzę takiego traktowania dziecka - zwłaszcza, że sama wie, że miało rację i powinna przeprosić dużo wcześniej.

Przez sprzeciw w takich sytuacjach zostałam złą, krnąbrną, upartą synową.  I dobrze mi z tym - że tak się powtórzę. Bo o ile to jak wychowana zostałam - spowodowało, że w relacjach z teściową przyjmowałam postawę raczej pokorną (oprócz tych trzech sytuacji) i na jawne lekceważenie mnie reagowałam wyłącznie bólem wewnętrznym i smutkiem, a dopiero z czasem złością, o tyle nie pozwolę by ktoś szkodził moim najbliższym, a zwłaszcza dzieciom, które same się nie obronią, a moim zadaniem jest zadbanie o nie na każdym polu. 

 Bycie złą synową jest przykre jeśli ktoś przez wiele lat naprawiał relacje w rodzinie - by wszyscy ze sobą rozmawiali, nie byli obrażenie, spędzali razem święta i jeżeli przez wiele lat pamięta się o potrzebach i dba o teściową bardziej niż jej własne dziecko czy dzieci, a w efekcie otrzymuje się lekceważenie, brak szacunku.

Ale bycie złą synową oprócz poczucia, że się robi to co właściwe chroniąc najbliższych -  daje poczucie, że można mieć już  podejście jak królowa Wisimi. I powiewa.

 

Bądźmy szczerzy. Może nie do końca, bo jednak martwię się np. o zdrowie teściowej, ale już nie czuję się za to odpowiedzialna by dbać o nią i o relacje jej rodziny z nią. I wkurza mnie nadal ;)