Error
  • The template for this display is not available. Please contact a Site administrator.

Babcią być...

Chciałabym być kiedyś super babcią, taką idealną, kochającą, ciepłą, będącą przystanią, opoką i parkiem rozrywki jednocześnie. Przede wszystkim obecną. I tak jak  wciągam w siebie wzorce i antywzorce matek, tak robię z rolą babci, na przyszłość. Wiem jaką chcę być matką i do tego dążę, czasem wychodzi czasem nie i frustruje mnie to bardzo, ale wiem czego chcę. I wiem jaką chcę być babcią.

A są różne babcie, między innymi: kulinarne (ciągle gotują, karmią i cieszą się tym), kulturalne (zapoznające dziecko ze sztuką, historią, kochają wystawy, muzea i koncerty), opiekuńcze (zostawiasz z taką babcią dziecko z miłym uczuciem, że będzie zadbane, bezpieczne, wyprzytulane i zadowolone), są też pracujące (nie mają czasu, bo pracują - inne priorytety, inne życie), fotograficzne ("Kocham wnuki, są cudowne prześlij mi nowe zdjęcia, napatrzyć się na te moje maluchy nie mogę, ale nie, nie mogę się z Wami spotkać! Mam tyyyle zajęć...") oraz towarzyskie: dziecko ma siedzieć grzecznie, najlepiej bez ruchu, bez słowa, bez potrzeb i asystować babci w pełnieniu obowiązków towarzyskich. Są też babcie inne...

Moja teściowa od zawsze marzyła o takich wnukach: bezwonnych, bezgłośnych, bezpotrzebowych. W zasadzie nawet nie marzyła co twierdziła, że takie dzieci miała a zatem i jej wnuki powinny takie być. No i nie trafiła. Peszek. Wina oczywiście synowej. Luzik, nie takie zarzuty się słyszło, nie takie przeżyło. Wnuki teściowa ma super obiektywnie mówiąc: bystre, komunikatywne, z dużą wiedzą, z empatią, kulturą w granicach normy (do królewskich manier nieco im brakuje, ale też nikt od nich tego nie wymaga, bo rodzice bez kijaszków w tyłkach), krótko mówiąc to urok, inteligencja i przyjemne obycie na dwóch, a w sumie czterech kończynach.  Może nieco absorbjące i szybkie, to tak z ewentualnych wad. Nieobiektywnie: najcudowniejsze dzieci na świecie, cuda moje i miłość i duma, i mogę tak długo, ale nie epatuję tymi przekonaniami, by nie smucić innych matek ;) W każdym razie wiem, że to tylko dla mnie są tak wyjątkowe, najwspanialsze i w ogóle nie ma nic i nikogo wspanialszego w całej galaktyce, ale to nie znaczy, że innych moje dzieci i ich sprawy muszą interesować. Nie męczę otoczenia historiami o katarkach, kupkach, pierwszych kroczkach, słowach, literkach, przeczytanych książkach itd. Bo też sama nie zawsze interesuję się tym w związku ze znajomymi dziećmi. I tyle.

Wracając jednak do babci...

Moja teściowa lubi wnuki co jakiś czas odwiedzić ponieważ jest BABCIĄ. Właśnie tak: z dużych liter. Odbywa się ten proces następująco: BABCIA wchodzi do domu, wita się, siada, decyduje co chce pić/jeść, nakazuje dzieciom usiąść obok siebie, pyta co u nich i nie czekając nawet na odpowiedź opowiada co u niej. Tematyka tych opowieści sprowadza się zazwyczaj do plotczek dotyczących jej znajomych, więc po około 3-5 minut małym wnukom w tyłkach pojawiają się mrówki. Gryzące. Z biegiem czasu gryzą coraz bardziej, powodując narastające kręcenie się maluchów i próby zwrócenia uwagi na siebie. Doprowadza to teściową do irytacji, która w ciągu kolejnych 3 minut zmiania się w niewielką furię pod tytułem "Czemu te dzieci nie siedzą cicho, tylko kręcą się i chcą opowiedzieć coś babci (babcia przecież pytała co u nich słychać)". I tak za każdym razem. Cud, miód i orzeszki. Zajmuję czymś dzieci, by się nie nudziły i nie irytowały szanownego gościa, a szanowny gość się wkurza, że dzieci same się sobą nie zajmą i bezgłośnie nie znikną za drzwiami swojego pokoju skąd będą wychodzić tylko po to by podać babci inne ciasteczka, albo soczek. No trochę małe są, może jak skończą przedszkole będzie lepiej, ale według teściowej nic z nich już nie będzie. Są po prostu niewychowane w wieku 6 i 4 lat. Przeżyję jakoś ten wyrok :)

Z jednej strony trochę rozumiem ją, niektórzy tak mają jak ona i nie do końca potrafią sobie poradzić z dziećmi. Co prawda też miała dwójkę, ale to jej mama się nimi zajmowała, przyuczała, tuliła i dbała. Ona BYŁA. I to miało wystarczyć. Najpierw miały się jej dzieci zachowywać właściwie wobec niej właściwie i kłopotów jej MATCE nie sprawiać, a w wieku dorosłym jej pomagać (przy czym o potrzebie tej pomocy nie mają się dowiadywać od niej tylko domyśleć się oraz wykonać i to tak jak ona sobie wyobraża i w zasadzie najlepiej podziękować jej, że dała im możliwość taką). A teraz ma podobne wymagania odnośnie wnuków, ponieważ jest BABCIĄ.

Teściowa nosi tytuł babci z godnością, chociaż na wieść o pierwszym wnuku nie tryskała radością, bo "posiadanie wnuka postarza". Wracając do tematu: teściowa nosi tytuł z godnością i tyle. Zainteresowanie wnukami przejawia mniejsze niż ekspedientka z zaprzyjaźnionego sklepiku, a wiedzę o nich ma jeszcze mniejszą. Co nie przeszkadza jej opowiadać swoim przyjaciółkom  niestworzonych rzeczy na temat wnuków i swojej pomocy przy nich. Dowiedziałam się o tym przypadkowo. Zawoziłam teściowej zakupy, bo jej ciężko wnosić po  tych 4 stopniach wnosić nawet mleko i jajka. Niestety nie zastałam jej w domu. Była na shoppingu jak dowiedziałam się od jej przyjaciółki, która stała pod drzwiami. Umówiły się bowiem na 15.00, ale "wiadomo, że Marzenka (moja teściowa), lubi się spóźniać, a powinna zaraz być , bo już 16.14 i nie nie odbiera telefonu".  Ode mnie też nie odbierała, a nosić tego do samochodu nie chciało mi się i nie miałam czasu, jeździć w te i wewte, bo dziś trening Kostka i potem trzeba jeszcze po nowe buty jechać dla niego, plus obowiązki codzienne. Zatem pogadałam sobie z przyjaciółką teściowej pod tymi drzwiami.

I dowiedziałąm się jakie to szczęście mam ja i moje dzieci, że mamy taką super babcię. Która codziennie nam obiad gotuje, w weekendy zaprasza na obiadki 3 daniowe. Sama piecze torty co tydzień dla nas, moje dzieci wozi do przedszkola, na treningi, odbiera z wyżej wymienionych i zajmuje się dziećmi popołudniami całymi i całymi dniami często, do tego wie o wnukach więcej niż my, bo tylko jej się zwierzają, ciągle kupuje im najładniejsze i najmodniejsze zabawki i ubranka oraz zabiera do zoo, parku trampolin, wesołego miasteczka, kina i w tysiące miejsc jeszcze. A co wieczór piecze bułeczki, które zawozi nam na śniadanie potem. I sprząta nam, i prasuje, i okna myje co tydzień.

Prawie usiadłam na tych 4 schodkach z wrażenia. Przyznałam z lekkiem przekąsem, że "taaaak to wręcz niewyobrażalne". A na widok teściowej z rękoma pełnymi reklamówek ze sklepów odzieżowych, która to z wyczuciem pojawiła się kilka sekund później - powiedziałam, że dziś trening Kostka o zwykłej porze i Kostek się nie może doczekać, że jak zwykle odprowadzi go na trening, a potem pójdą na frytki. I że buty nowe, adidasy są potrzebne i muszą kupić, bo te na hulajnodze zdarł. Teściowa żachnęła się, co to za głupie pomysły mam i zobaczyła przyjaciółkę do tej pory niewidoczną za rogiem. Nie czekałam na to co będzie dalej. Zostawiłam bezczelnie zakupy pod drzwiami (co mi później wypomniano wielokrotnie) i wróciłam do domu wypucowanego podobno przez teściową.