Error
  • The template for this display is not available. Please contact a Site administrator.

Pyk i wybuchnę

Nabuzowana jestem emocjami. Wszystkimi. Grają we mnie i rosną, i pęcznieją. Na razie nad nimi panuję, ale jak długo - nie wiem. Czekam na iskrę. To znaczy spodziewam się, że w niespodziewanym momencie - pyk i wybuchnę. Kwestia czym: płaczem, krzykiem, bo raczej nie śmiechem, chyba że takim nie na miejscu - histerycznym. Dlaczego tak mam teraz  - nie wiem. Za dużo tego. Wszystkiego. Codzienne obowiązki, konieczność panowania nad sobą w każdej chwili, bo dzieci, bo mąż zmęczony, między innymi dopilnowywaniem remontu (on w 15% to robi, a resztę 85% ogarniam ja), który jak się zirytuje też może wybuchnąć i ja wybuchnę a dzieci dostaną falą uderzeniową. Życie.

Do tego Ukochana Teściowa dokłada do pieca bez przerwy, ciągle zapewnia atrakcje emocjonalne, od: umieram na wątrobę, ciśnienie, serce, nerki (wszystko zdrowe, przebadane na wszystkie sposoby) po: "dzieci za mało okazją mi miłości i zainteresowania" (!!!!). A te akcje to do 6 i 4 latka. Zabawna kobieta. Za mało atencji z ich strony - tak powiedziała mi ostatnio. Pominęłam milczeniem, przełknęłam co mi się na język pchało: "To może by mama zapytała co u nich, pobawiła się a nie jedynie siadała i oczekiwała obsługi oraz programu rozrywkowego niczym udzielna księżna".

Nie, nie myślę już o Ukochanej Teściowej. Coś innego wezmę na tapetę lepiej.

Trochę mam dość traktowania mnie jako kosz na wszystkie wyrzygi świata, a dokładniej cioci. Właśnie ciocia. Ciocia jest siostrą mojej mamy. Jest samotna (mimo, że ma dzieci) i w wieku mojej teściowej, kiedyś bardzo pomagała mojej mamie i dużo czasu spędzała ze mną. Bardzo to ceniłam i nadal doceniam cały jej wysiłek, ale czuję, że tym kupiła sobie moją dozgonną niewolę.

Kiedy to zrozumiałam, było za późno: ciocia stała się zbyt wiekiem zaawansowana i krótko mówiąc przyzwyczajona do mojej pomocy i tego, że jestem dla niej, słucham i słucham i radzę i słucham. Odwiedzam ją rzadko, bo mieszka na drugim końcu Polski, a obok ma rodzinę - teoretycznie do ewentualnej pomocy.

Dlaczego słucham ja a nie dzieci? Bo dzieci są; wygodne, nieczułe, asertywne, mają dość własnych spraw, mają dość zawracania głowy przez ciocię. Każda odpowiedź jest prawdziwa. Oni z niechęcią patrzą na moje relacje z ciocią, a ja na brak pomocy z ich strony, bo  pomagają ale tylko jeśli ta pomoc pozwoli coś osiągnąć. Przykład? Ciocia zachorowała. Typowe dla wieku dolegliwości połączyły się z  grypą, pojawiły się komplikacje. Ciocia była  w tym sama. Pomagała trochę sąsiadka. Ja ze złamaną nogą i pod telefonem, wysłuchiwałam litanii dolegliwości, leków, wizyt u lekarzy, i jęków, że jest sama. Przy czym na każdą sugestię by  powiedziała dzieciom o swoich potrzebach, by przywieźli jej chociaż zakupy (część lekarstw kupiła sama teściowa, część sąsiadka, reszta - nie na receptę była załatwiona przeze mnie i dotarła dzięki kurierowi) - ciotka odpowiadała: "Oni są tacy zajęci, zapracowani, nie mają czasu na nic, dam radę, nie chcę im głowy zawracać"itd. Jednocześnie jest świadoma, że oni robią pewne rzeczy tylko po to by coś od niej uzyskać. Bo kiedy wreszcie się u niej pojawili (ciocia była już zdrowa, a jedynie osłabiona) przywieźli jej  według relacji cioci mleko, chleb i ser oraz oznajmili, że przyjeżdża koleżanka z Niemiec, oni nie mają jej gdzie przenocować i wobec tego pomyśleli, że cioci dobrze zrobi towarzystwo. Przez dwa tygodnie licząc od pojutrza. I ta osłabiona ciocia się zgodziła. Oczywiście ugościła za swoje pieniądze, dając jej wyżywienie przez dwa tygodnie (obiadki, śniadanka, kolacyjki, podwieczorki - wszystko rączkami cioci). Koleżanka dzieci pojechała i tyle. Zero dziękuję itp. A ciocia słówka do dzieci nie powiedziała, za to do mnie - duuuużo. Zaliłą się długo jak to ona po chorobie obsługiwała młodą kobietę, brakowało jej potem pieniędzy na koniec miesiąca, zamiast odpoczywać i wracać do sił, wlokła się do sklepu po pomidorka i ogóreczka na śniadanko dla gościa oraz po świeże bułeczki.

Drugi przykład: ciocia ma kolekcję krysztłów, podobno teraz modnych i drogich (podobno - bo ciocia tak mówiła, ja nie lubię takich rzeczy, więc nie mam o tym pojęcia). Jej synowa zaczęła zbierać kryształy, ot taka nowa pasja. Więc pojawił się plan, żeby od cioci (a jej teściowej) kolekcję kryształów przejąć. W związku z tym synowa i syn pojechali na grób teścia, położyli kwiatki, postawili znicze i wracając z cmentarza wpadli do mojej cioci. Uświadomili jej, że ją wyręczyli w opiece nad grobem ojca/teścia a jej zmarłego męża i że Sylwunia zaczęła zbierać właśnie kryształy. I od słowa do słowa, pół godziny później ciocia miała puste półki,a Sylwunia z mężem podążali do domu , jadąc wolno i ostrożnie by żaden kryształ się nie potłukł. Sytuację tę ciocia opłakała mi do słuchawki jakieś 8 do 10 razy, zanim mogła mówić o tym spokojnie. Potem "wybaczyła" i tylko co 4 rozmowę nawiązywała do pustych półek w salonie. Żeby było zabawniej: równie często wspomina jak oni to wspaniale zadbali o grób ojca. Kwestia taka, że zrobili to pierwszy raz od 16 lat. Nie, nie żartuję.

 

 Nie lubię wywalania na mnie negatywnych emocji własnych (przez ciocię i innych, którzy mają taką fantazję) i nie lubię swojego braku asertywności oraz przeżywania tego wszystkiego. Bez sensu, bez efektu, bez zmiany. I między innymi stąd te emocje. Ciekawe kto oberwie od wybuchu...

Nie, nie będę tego przenosić dalej, tylko włączę dobrą muzykę, pośpiewam, wysprzątam dom i w pożyteczny sposób wyładuję emocje złe. I już! Same plusy. Ok, sąsiedzi pocierpią słuchając mojego śpiewu, bo rodzina przyzwyczajona, że trzeba wycofać się na z góry upatrzone pozycje i zakryć uszy poduszkami.