Error
  • The template for this display is not available. Please contact a Site administrator.

To przez twoje dzieci! To dzięki twoim dzieciom!

Nie zachęcam nikogo do bycia rodzicem, mimo że moje dzieci są fantastyczne. Dlaczego? Ponieważ to co dla mnie jest dobre i jest spełnieniem marzeń, dla drugiej osoby może być drogą przez mękę i zniszczonym życiem kilku istnień. Sama znam - i to nie z mediów, wiele osób, które nie powinny mieć dziecka lub które po prostu są/były nieszczęśliwe jako rodzice. Przykłady? Moi rodzice, męża rodzice, nasi znajomi, którzy mają dwójkę dzieci, bo ich rodzice nalegali, marzyli o wnukach i wiele innych niestety. Czasem ludzie pod wpływem innych za szybko ładują się w pieluchy, czasem powinni po prostu pomyśleć czy to dla nich właściwa opcja. "Zmienną" rodzicielską sytuację mieliśmy u "kuzyna" męża:

 

W kuzynów i kuzynki ubogo w naszych rodzinach, ale są też takie "przyszywane": w dawnych czasach ;) dwie pary się ze sobą przyjaźniły, pojawiły się dzieci, dorośli kazali do siebie mówić "ciociu, wujku", dzieci się bawiły ze sobą, dorastały i zostały wobec tego przez zasiedzenie kuzynami. I taki  przyszywany kuzyn męża ożenił się. Lata temu - dla jasności. Żonę ma super, sam też jest super, kontakty utrzymujemy radośnie. Nasze dzieci ich uwielbiają, oni nasze dzieci podobno też. Jeszcze przed ślubem Lucyna mówiła wszystkim otwarcie, że nie może mieć dzieci, żeby nikt ich nie wypytywał, nie dręczył. "Kuzyn" Darek był tego samego zdania co przyszła żona:  zamierzali bowiem i zrobili to - poświęcić się swojej pracy i angażującemu hobby. Lata mijały. Kiedyś przy winku powiedzieli nam, że myśleli o dziecku, poszli się przebadać nawet i okazało się, że Lucyna jednak ma szansę na zajście w ciążę, ale wiąże się to z jej dużym wysiłkiem: badania, leczenie hormonalne, monitoring cyklu, być może jakiś zabieg. Nie zdecydowali się na to. Obydwoje dużo pracowali, spełniając się, dużo czasu przeznaczając na swoje hobby. Byli badzo zgodnym, zgranym małżeństwem, niesamowicie się wspierali, chętnie pomagali innym. Mili, ciepli, otwarci ludzie.

Minął jakiś czas.

Któregoś dnia usłyszeliśmy, że przyszywana ciocia i wujek mojego męża - zginęli w wypadku samochodowym. Mąż od razu pognał do "kuzyna". To był trudny okres. Byliśmy oczywiście na  pogrzebie, po którym wyściskaliśmy wszyscy Darka.

Jakiś czas później odwiedziła nas Lucyna. Z pretensjami. Otóż Darek zmianił zdanie odnośnie potomstwa i to przez moje dzieci. Zatkało mnie z wrażenia. Nasze dzieci Darek i Lucyna znali od pieluch i rozkosznych obślinionych usteczek. Owszem w tym czasie mogły moje dzieci mieć jakiś wpływ na innych, poprzez swój bezdyskusyjny ;) niemowlęcy urok. Może jeszcze później - taki dwulatek słodki jest...

Ale teraz? Właśnie rozlali w kuchni litr oleju, jakiś syrop  - to wszystko było wymieszane z mąką chyba, w każdym razie "wypadło im to przypadkiem z rąk, a był to eliksir na porost skrzydeł i czułków". Nie,  jakoś nie mogłam wyobrazić sobie, że moje rozrabiające skarby mogłyby teraz zachęcić kogoś do rodzicielstwa.

Okazało się, że załamany śmiercią rodziców Darek najbardziej wzruszył się, gdy po pogrzebie chłopcy go uściskali. Według opowieści Lucyny: to był przełomowy moment, zaczął myśleć nad tym, że rodzicielstwo ma głębszy sens, że być może popełnili błąd itp. I myślał tak, myślał, aż wymyślił, że Lucyna musi poddać się leczeniu, bo on WIE, że COŚ tracą.

Najpierw Lucyna delikatnie go zbywała, mówiła żeby dał sobie czas, że właśnie przeżył koszmarne chwile itp. Potem mówiła, że ona też jeszcze nie jest gotowa po tej tragedii wrócić do normalnego życia i takich rozmów. A potem doszło do Wielkiej Rozmowy. Podczas Wielkiej Rozmowy, Darek mocno naciskał by Lucyna zmieniłą decyzję. Był przygotowany. Miał nawet  wydrukowane jakieś wykresy i opracowania! I powiedział Lucynie, że ta chwila przytulających go dzieci po pogrzebie, była dla niego przełomem i olśnieniem. I że on MUSI.

Lucyna się wkurzyła, starała się dalej okazywać empatię i kulturę, ale ciężko jej było. Chodziło przecież o jej ciało, które miało być poddane wielu badaniom, leczeniu, zmieniającym samopoczucie, wygląd! 

Rozmowa zakończyła się patem. Potem była jeszcze jedna rozmowa i kolejna, każda następna zawierała coraz więcej nalegań Darka i coraz więcej łez Lucyny.

I właśnie po kolejnej wymianie zdań Lucyna wylądowała u mnie z pretensjami - to przez moje dzieci Darek chciał mieć swoje dzieci. Starałam się ją uspokoić, pogadać, ale była tak wzburzona, że po opowiedzeniu wszystkiego, rozpłakała się i powiedziałą, że musi wracać. Nie udało mi się jej zatrzymać. dzwoniłam do niej potem i do Darka, ale obydwoje odrzucali połaczenia.

Nie widzieliśmy się od tej pory przez dwa lata. Próbowaliśmy w międzyczasie ich zaprosić do siebie pod różnymi pretekstami, umówić się na mieście, zaproponować wspólny wypad - wszystko na nic. Mojemu mężowi udało się do Darka zadzwonić jeszcze raz czy dwa, dowiedział się tyle tylko, że przechodzą trudne chwile i potrzebują czasu. Teściowa powiedziała, że nieźle im musieliśmy zajść za skórę, skoro dwupokoleniową przyjaźń tak załatwiliśmy, że nie chcą z nami mieć nic wspólnego. Bolało. Było nam przykro i czuliśmy się irracjonalnie winni.

 

I niespodziewanie po tych dwóch latach Darek zadzwonił. Powiedział, że są blisko nas na spacerze i chcieliby do nas spontanicznie wpaść, jeśli nam to nie przeszkadza. Zdziwieni byliśmy - owszem, ale ucieszyliśmy się, że wreszcie coś ruszyło, że może uda się odbudować dawne relacje.

Dzwonek do drzwi. Otwieramy, a przed drzwiami: Lucyna, Darek i mała kluska w charakterze uroczego niemowlaczka! Kluseczka była przesłodka! Tak właśnie nazywali swoją córeczkę, 5-miesięczną Klarcię :) 

"To dzięki waszym dzieciom" - powiedziała wtedy Lucyna. 

 

Było im trudno. Bradzo trudno. Byli bliscy rozwodu, bo leczenie Lucyna znosiła źle, bez przekonania, mimo że  ostatecznie zgodziła się na nie dobrowolnie. Chociaż bez przekonania. W ciążę udało się zajść jej od razu. Takie szczęście i widać przeznaczenie, bo jak mówiła Lucyna - dalszego leczenia by nie zniosła. Ciąża bez problemów zdrowotnych, ale z obawami i płaczem za dawnym życiem. Potem  bardzo nieprzyjemny poród (niemiła położna, zabiegany lekarz, jakieś komplikacje u Lucyny), przedłużony pobyt w szpitalu. A następnie dom. I spokój. Dziecko "z promocji" śpiące długo, ładnie jedzące, książkowo rozwijające się. I pewnego popołudnia stwierdzili, że są szczęśliwi jak nigdy dotąd. Obydwoje. Lucyna co prawda dodała, że nie chce tego przechodzić jeszcze raz, ale jest szczęśliwa, że uległa. I wobec tego przyszli podziękować naszym  dzieciom :)

Popłakaliśmy się porządnie, powzruszaliśmy i wszystko wróciło do normy. Muszę przyznać, że uwierzyłam wtedy znowu w przeznaczenie. Przecież mogło się ułożyć zupełnie inaczej, byli o krok od rozwodu, przecież Lucyna mogła zareagować inaczej na swoje dziecko. Są przecież rodzice, którzy nie akceptują swoich dzieci, którzy żałują, że zostali rodzicami, są wśród nas, czasem mówią o tym otwarcie, czasem pół żartem pół serio, a czasem ukrywają to przez całe życie.

Tak bardzo cieszę się, że tym razem udało się!